sobota, 29 maja 2010

Splinter Cell Conviction: Washington Monument

Pętla zaczyna się zaciskać coraz bardziej. Fisher umówił się na spotkanie z dawnym przyjacielem z Iraku niejakim Victorem i dla bezpieczeństwa wybór padł na Washington Monument, czyli wesołe miasteczko w samej stolicy USA (w tłumie raźniej).

Tak zaczyna się kolejna misja Splinter Cell Conviction, która jest zupełnie inna niż wszystkie dotychczasowe. Cywilów, ludzi postronnych jest pełno a Fisher wie, że szuka go czterech agentów, których trzeba po cichu załatwić w jakimś postronnym i ciemnym miejscu. A to nie jest takie proste, bo misja się kończy niepowiedzeniem jak tylko nas zauważą. Z drugiej strony gra aż pomaga zaznaczając naszych rywali, więc niczym Alien z widzeniem przez ściany, możemy podejść wroga.

Po spotkaniu z Victorem otrzymujemy sporo fajnego stuffu, między innymi granaty EMP, które potrafią chwilowo obezwładnić wszystkich na małym obszarze a także zdalne miny (nie używałem). A potem? A potem musimy wrócić do samochodu, tyle tylko, że trzeba się przedrzeć przez opustoszałe już wesołe miasteczko, nie może nie do końca - czeka tam 20 ludzi. Nie, nie chcą autografów, chcą naszej śmierci.

Kolejna jazda... nie jest łatwo. Wbrew sobie, często co konieczne, zabijam kilku agentów. Zaczyna coraz bardziej pomagać opcja "last seen position", czyli kontur naszej postaci gdzie ostatnio widział nas wróg. Najlepiej wtedy uciekać jak najdalej. Ostatecznie po niezłym skradaniu docieram do auta, gdzie mam jeszcze potyczkę z 4 agentami... RIP - oczywiście dla nich.

w poniższym filmiku autor widać jest typowym cowboy'me, u mnie misja wyglądała nieco inaczej:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz